muszę to z siebie wyrzucić to mi przejdzie
Czekałam na sobotę z utesknieniem,marzyła mi się upojna drzemka aż do późnych godzin południowych ale jak to bywa w życiu -wyszło inaczej.
Umówiłam się z Łukaszem na wschodzik,ryzykowna wyprawa przy takich warunkach pogodowych ale nalegał więc co mi tam.Pobudka 4.55,matko jedyna -jak mi się nie chciało
5.05 sprawdzenie sprzętu, 5.13 świński galop na przystanek pks, 5.24 telefon
-gdzie jesteś?
-w łóżku...
grrrr wrrr ****** itd
Nie chciało mi się iść samej,wróciłam do domu,pstryknęłam zdjęcia z podwórka i poszłam spać...
Mąż tylko podniósł głowę z poduszki i popukał się w czoło,ten jeden jedyny raz miał rację....